+6
kefirm 17 września 2015 09:44
Image

Image

Image

Image

Zmęczenie daje nam trochę w kość, poza tym około 18 robi się chłodniej, a słońce coraz szybciej obniża się na nieboskłonie. Znajdujemy dobre miejsce pod namiot i rozbijamy się. Nocujemy na wysokości ponad 2600 m n.p.m. ale noc jest chłodna.

Nad ranem budzą nas krowy trącające pyskami nasz namiot. Gdy postanawiam wstać i sprawdzić co się dzieje jest już za późno. Wyciągnęły moje spodenki spod tropiku i zaczęły żuć. Wyciągam im je wręcz z pyska, rozganiam i idę przeprać do rzeki bo są całe oślizgłe. Trochę potargane także ale są to jedyne tak cienkie spodnie jakie posiadam.

Gotujemy sobie pyszne i pożywne śniadanie – płatki z bakaliami. Do tego ciepła herbata o poranku w otoczeniu pięknych krajobrazów i ruszamy dalej w trasę.

Doliną maszerujemy może jeszcze z pół godziny, mijamy namioty wspinaczy i odbijamy w lewo, w kierunku przełęczy Teleti (3750m). Od tego momentu zaczynamy mozolne podchodzenie co zajmuje nam około dwóch godzin. Wyżej pojawiają się pojedyncze płaty śniegu, które staramy się za każdym razem obchodzić co czasem wymaga podejścia kilkudziesięciu metrów. Najczęściej w górę. Ostatni z takich płatów śnieżnych postanawiam jednak lekko ściąć od góry, jednakże zabezpieczam się na wszelki wypadek dużym płaskim kamieniem, który przed każdym krokiem wbijam dla pewności w śnieg. Niestety, w jednej chwili dzieje się to, czego się obawiałem. But mi objeżdża i zaczynam zjeżdżać w dół. Udaje mi się zatrzymać dopiero po kilkunastu metrach. Nie było żadnego zagrożenia ale jestem trochę poobcierany.

Po drugiej stronie przełęczy śniegu znacznie więcej ale można spokojnie po nim zejść czy zbiec. Trzeba tylko uważać żeby noga nie wpadła za głęboko.

Image

Image

Image

W dolinie na dole ścieżka trochę nam niknie z oczu i idziemy tak, aby było najwygodniej. Ja na przykład pewien odcinek pokonuję brzegiem rzeki lub po wodzie. Później, gdy zaczyna się kosówka musimy parę metrów się przez nią przedrzeć. Zejście jest bardzo strome, ścieżka wąska, a podłoże czasem luźno związane. Musimy uważać. Schodzimy więc powoli. W tej sytuacji kijki by się bardzo przydały. Nie ma jednak tego złego bo szybko docieramy do doliny rzeki Karakol. Ledwo wychodzimy na polanę, gdy nadjeżdża strażnik parku – Marat. Ledwo otwiera drzwi swego samochodu, gdy rzuca pytaniem – „Polacy czy Czesi?”.

Image

Image

Wystawia nam bilety na pobyt w parku, jednak tylko na jeden dzień i podwozi Ewę i Anię wraz z plecakami do Karakol Base Camp. To tylko 2 kilometry więc my z Marysią idziemy dalej piechotą.

Rzeka Karakol rozlewa się tutaj momentami bardzo szeroko i trzeba sobie szukać miejsc do przejścia suchą stopą.

Po cichu mieliśmy nadzieję, że gdy dotrzemy do obozu to namioty będą już rozstawione, a woda będzie bliska wrzenia. No cóż, rozmarzyliśmy się za bardzo, bo dziewczyny tylko wyładowały plecaki i wdały się w pogawędkę z rodziną Rosjan. Od nich dowiedzieliśmy się, że alternatywna droga dojścia do jeziora Ala Kol jest nie do przejścia bez raków.

Dlatego trzymamy się pierwotnej koncepcji i rano zostawiamy plecaki w jurcie (50 somów) i ruszamy na lekko do jeziora. Obchodzimy obóz z tyłu żeby nie musieć iść po wodzie i tam trafiamy na drewniany most, po którym przechodzimy na drugą stronę. Z początku ciężko nam jest natrafić na szlak ale po chwili przedzierania się przez las odnajdujemy ścieżkę. Bez plecaków idzie się zdecydowanie przyjemniej, no i tempo mamy żwawe. W niecałe półtorej godziny docieramy do chatki stanowiącej bardzo prymitywne schronienie ale w przypadku niepogody jej obecność może okazać się nieoceniona. Po krótkim odpoczynku idziemy dalej w górę. Wychodzimy ponad las, zaczynają się kamienie, piargi i trzeba sobie wyszukiwać szlak. Mijamy wodospad i docieramy na półkę skalną skąd roztacza się widok na część jeziora. Woda jest intensywnie szmaragdowa ale to się zmienia w zależności od padania promieni słonecznych. Od południa jezioro odgradzają nagie, wysokie wierzchołki podczas gdy z drugiej strony zbocze jest łagodniejsze, bardziej trawiaste. Jesteśmy sami, delektujemy się chwilą i wpatrujemy w jezioro chowając zarazem przed wiatrem za kamiennym murkiem. W końcu jesteśmy na prawie 4000 metrów, a na sobie mamy tylko krótkie ubrania.

Image

Image

Image

Image


O w pól do trzeciej zaczynam schodzić. Idę pierwszy, dziewczyny kilka minut za mną. Każdy swoim tempem. W końcu niebawem i tak się gdzieś spotykamy na szlaku. Mijam jeszcze sporo osób idących mozolnie w górę z plecakami. Dwie godziny później jesteśmy już z Ewą na dole. Odbieramy plecaki z jurty i ruszamy doliną rzeki Karakol na dół. GPS pokazuje, że do przejścia są 24km. Co prawda Marat poprzedniego dnia mówił, że będzie w bazie i nas zwiezie na dół ale nie ma go więc ruszamy. Chcemy wyjść jeszcze żeby nie musieć dopłacać za kolejny dzień pobytu.

Image

Image

Image

Image


Cały czas idziemy wzdłuż rzeki, która raz płynie wartko, szybko wąskim korytem, a czasem rozlewa się na całą szerokość doliny płynąc leniwie i zmuszając nas do zdejmowania butów i przekraczania rozlewisk boso. Z tego powodu ubieramy nawet sandały ale po pewnym czasie z nich rezygnujemy bo nie amortyzują tak jak adidasy. Mam wrażenie, że idziemy bardzo szybko, gdy niespodziewanie podczas jednego z postojów doganiają nas dziewczyny. One postanawiają się rozbić kawałek dalej, a my idziemy jeszcze. Nie uchodzimy 500 metrów, gdy mijają nas pierwsze samochody. Nadzieja w sercach rośnie i jeden z nich się zatrzymuje. To strażnik parku – Marat. Pyta dlaczego na niego nie poczekaliśmy w bazie ale nie mieliśmy pewności, że na pewno pojedzie dziś na dół. Już wiemy dlaczego jest zawiedziony. Ta chęć zwiezienia nas to nie z dobrego serca tylko dla zysku. Teraz, gdy jesteśmy już prawie na dole to i zarobek będzie mniejszy. Godzimy się zapłacić po 200 som na osobę i jedziemy w dwójkę (dziewczyny nocują tutaj) do miasta. Dziewczyny polecały nam Hostel Nice przy ulicy Gebze 76. Rzeczywiście jest świetnie. Za 100 somów od osoby możemy rozbić namiot, a zrobić pranie za 60. Do tego do naszej dyspozycji jest czysta, przestronna kuchnia, toalety i prysznice z ciepłą wodą. Luksusy!Song Kol

Z Karakol zmierzamy do Kochkor. To stamtąd chcemy się dostać nad jezioro Song Kol. Jednak nim tam dotrzemy robimy sobie krótki, dosłownie półgodzinny postój nad innym z jezior – Issyk Kul. Jest to największe jezioro Kirgistanu i drugie pod względem wielkości jezioro śródgórskie – po Titicaca w Ameryce Południowej. Relaksujemy się, pochłaniamy melona łamiąc przy tym drugą łyżeczkę (pierwszą złamały krowy gdy jadły moje spodnie) i podziwiamy ośnieżone szczyty górskie po drugiej stronie. Do Bałykchy docieramy stopem i próbujemy znaleźć jakiś transport do Kochkoru. Wszędzie jednak tylko propozycje taksówek. Zrezygnowani decydujemy pójść za miasto i tam spróbować szczęścia stopem. Nie doszliśmy jeszcze do skrzyżowania, gdy zatrzymał się kierowca busa i zabrał nas za 150 som. Nie długo byliśmy oddaleni od gór, a już ponownie w nie wjeżdżamy.

Image

Image

Image

Image

Na miejscu rozglądamy się za jakimś transportem na jutro do Song Kol ale ciężko cokolwiek znaleźć. Udajemy się więc do CBT i tam za 3000 somów organizujemy sobie wycieczkę na cały dzień nad jezioro. Wieczór zdzwaniamy się z dziewczynami. Mówią nam, że postarają się zdążyć na 7 rano i zabrać się z nami nad jezioro.

W ramach luzu dziś jemy w restauracji i przy okazji ładujemy telefony z gniazdka. Przez poprzednie dni cały czas prąd czerpaliśmy z panelu słonecznego. Nosiliśmy go zamocowany do plecaka podczas górskich wędrówek. Azja Środkowa jest bardzo słonecznym regionem i z ładowaniem nie mieliśmy żadnych problemów.

Na noc namiot rozbijamy nad rzeką, w lesie za miastem.

Rano czekamy chwilę na dziewczyny jadące z Bałykczy i już wszyscy wspólnie jedziemy nad jezioro. Odległość jaką mamy do pokonania to 100km, z czego pierwsze 50 to droga asfaltowa o bardzo dobrej nawierzchni. Druga połowa prowadzi już przez góry i doliny. Wyjeżdżamy nawet na przełęcz mierzącą ponad 3700m. Przy drodze leży jeszcze sporo śniegu, a jest połowa lipca. Sezon trwa tu bardzo krótko, bo już w połowie sierpnia się kończy i bardzo szybko nadchodzi zima.

Image

Image


Nad jeziorem korzystamy z możliwości wypożyczenia koni ale dostajemy tak mało ruchliwe, że ledwo im się chce chodzić, nie mówiąc o jakimś kłusie czy galopie. Zdecydowanie coś z tymi końmi jest nie tak. Jeden wyrzuca Ewę z siodła, drugi jest narowisty i gdy zbliża się do innych koni te zaczynają rżeć i wierzgać. Tylko Marysia dostała w miarę normalnego konia i po jakimś czasie zamieniam się z nią i mogę wreszcie pojeździć po okolicy.

W przerwie między jeżdżeniem na koniach spacerujemy wzdłuż porozstawianych jurt, które służą głównie turystom, choć tych o dziwo jak na lekarstwo. Oprócz nas jest może 4 cudzoziemców.

Image

Image

W jednym miejscu tubylcu stawiają właśnie jurtę wznosząc ją z gotowych patyków i wiążąc je sznurkiem do reszty konstrukcji. Dziewczyny od razu rzucają się do pomocy, łapią tyczki i próbują je dopasować w odpowiednie miejsce. Parę dodatkowych rąk do pomocy i budowa idzie całkiem sprawnie. Niestety dwadzieścia minut później cały włożony trud idzie na marne bo wszystko, z czym pomogły do tej pory się zawala. Trzeba zaczynać od nowa.

Image

Image

Przewodnik zachwalał Song Kol jako miejsce warte odwiedzenia. Pierwotnie nie mieliśmy planu tu być ale tak po prostu wyszło. Spodziewaliśmy się zatem meteorologicznego teatru. Wiedzeni ciekawością chcieliśmy przekonać się i zobaczyć na własne oczu jak tu jest. Szczerze mogę stwierdzić, że jezioro nas nie zachwyciło ale winę za to ponosi w głównej mierze pogoda. Owszem, było ciepło, nawet bardzo ciepło jak na wysokość, na której przebywaliśmy ale przejrzystość powietrza pozostawiała wiele do życzenia. Ledwo mogliśmy dostrzec góry wznoszące się przy drugim brzegu.kama87Ja z kolegą wspomnianych dwóch Czechów, spotkaliśmy w Czołpon Ata.
Skąd wiesz, że to byli ci sami?
Btw, kiedy byliście?

-- 05 Paź 2015 13:53 --

Wieża Burana

Po powrocie z nad jeziora Song Kol łapiemy marszrutkę w kierunku Biszkeku ale wysiadamy 50km wcześniej – w Tokmok. Pierwsze miejsce, do którego kierujemy swoje kroki to …park. Idziemy bowiem nakarmić się melonami, które zakupiliśmy jeszcze w Kochkor. W trakcie oddawania się konsumpcji podchodzi do nas dwóch policjantów. Pytają czy wszystko w porządku i wdają się z nami w krótką rozmowę. Pytamy o miejsce na nocleg i proponują nam pobliskie jezioro. Koniec końców w szóstkę plus plecaki pakujemy się do małego VW Golfa i jedziemy nad jezioro. Nie jest to jezioro z prawdziwego zdarzenia. Coś bardziej jak park z małym stawem z ławeczkami, restauracją i wychodkami. Uiszczamy drobną opłatę i wchodzimy na teren ośrodka. Namioty rozkładamy na czymś co nazywa się topchan. Jest to coś jakby podest, platforma na nóżkach wyłożona dywanem, na której najczęściej stoi niski stolik. Dookoła leżą poduszki, na których można usiąść lub się o nie oprzeć. Jest to bardzo, bardzo wygodne i popularne w całej Azji Środkowej miejsce spożywania posiłków lub po prostu towarzyskich spotkań przy herbacie lub jakimś mocniejszym trunku.

Nie mamy za bardzo jak się dostać na powrót do Tokmok więc wychodzimy na drogę i próbujemy w czwórkę, z dużymi plecakami złapać stopa. Niby szanse marne ale dziewczynom się udaje już po dwóch minutach. Zabiera nas dwójka chłopaków z małą dziewczynką. Jakoś się mieścimy. Zawożą nas nie tylko do miasta ale od razu pod wieżę Burana. Podczas gdy oni czekają, my zwiedzamy wieżę. Wąskimi, ciasnymi i ciemnymi schodami wchodzimy na górę podziwiać roztaczającą się panoramę.

Image

Image

Kilka lat wcześniej wieża została gruntownie odnowiona bo jej wcześniejszy stan był podobno bliski zawaleniu. Nie jest to może i powalające na kolana miejsce ale z drugiej strony to jeden z niewielu zabytków z tak dawnych czasów jakie można zobaczyć w Kirgistanie.

Nie nadużywamy cierpliwości chłopaków i szybko uwijamy się ze zwiedzaniem, tym bardziej, że dużo do zwiedzania nie ma. Odwożą nas na dworzec w Tokmok i załatwiają marszrutkę w lokalnych cenach.Biszkek i Park Narodowy Ala Archa

W Biszkeku, stolicy Kirgistanu jesteśmy już przed południem. Słońce ostro przygrzewa. Doświadczamy upału, jakiego nie było nam dane dotąd zaznać w tej części Azji. Termometry pokazują 42C w cieniu.
Rozstajemy się z dziewczynami, które idą szukać transportu do Osz. My natomiast udajemy się do hostelu, a po zrzuceniu plecaków idziemy na miasto organizować nasz transport do Osz. Chcemy lecieć samolotem, ponieważ przelot jest tylko 10$ droższy niż jazda autem, a zajmuje niecałą godzinę zamiast dwunastu. Przez Internet biletów kupić się nie da więc idziemy do agencji pośredniczącej i tam nabywamy nasze bilety. Co ciekawe cena jest ta sama jak bezpośrednio na stronie przewoźnika, którym w tym przypadku jest Air Kyrgyz – linia wpisana na czarną listę w UE.

Z nadzieją na jakieś ciekawe zakupy udajemy się na Osh Bazaar ale nie ma tam nic, czego by się nie dało kupić i u nas. Żadnych ciekawych wyrobów regionalnych. Raczej sama chińszczyzna.

Idziemy zatem bardziej do centrum na małe zwiedzanie. Miasto pod tym względem nie rzuca na kolana jednak na pierwszy rzut oka wydaje się bardziej przystępne niż Ałmaty.

Za centrum można przyjąć plac Ala Too przez który przebiega ulica Choy dzieląc go tym samym na część północną i południową. Na tej pierwszej mieści się parlament kraju – Kirgiskie Zgromadzenie Narodowe, pomnik „Erkendik” (Wolności) oraz maszt z flagą. Po przeciwnej stronie ulicy znajduje się natomiast Narodowe Muzeum Historyczne.

Image

Image

Image

Kręcimy się po okolicy, obserwujemy zmianę warty pod parlamentem i biegające dokoła dzieci. Jest na tyle ciepło, że bez wahania, idąc tropem miejscowych wchodzę do fontanny w ubraniu i schładzam się nieznacznie.

Rano wybieramy się na wycieczkę do parku Ala Archa. Jedziemy taksówką bo tak było najszybciej i najprościej tam dojechać wcześnie rano. Płacimy 600 som za całość. Przed wjazdem do parku uiszczamy opłatę za wstęp i jedziemy jeszcze 12km do końca.

Na miejscu mamy wybór dwóch podstawowych tras (więcej, jeśli dysponujemy odpowiednimi umiejętnościami i sprzętem). Pierwszy ze szlaków prowadzi wzdłuż rzeki. Drugi natomiast, na który się decydujemy prowadzi do wodospadu (3km) i Ratsek Hut (kolejne 3km).

Image

Image

Początkowo ścieżka pnie się w górę, na jedno ze zboczy doliny, po czym przez pewien czas prowadzi na stałej wysokości w górze, ponad rzeką. Od wodospadu, który jest widoczny ze szlaku zaczyna się bardziej strome podejście. Do tego dochodzą luźne, osypujące się z pod nóg kamienie.

Image

Po 2,5h spokojnego marszu i podchodzenia pod górę docieramy do niewielkiej polany, na której stoi parę namiotów, a kawałek dalej Ratsek Hut. Przez okna widać łóżka w pokoju więc pewnie jest możliwość przenocowania. Ze wzgórza nad schroniskiem roztacza się widok na szary jęzor spływającego w dół lodowca, a z nad skał na wprost odrywają się kawały lodu i z głuchym łomotem uderzają o dno doliny.

Image

Image

Zejście do parkingu nie zajmuje nam dużo czasu. Zdziwieni jesteśmy tylko ilością ludzi. O ile wychodząc rano w góry na dole nie było nikogo, o tyle teraz jest wszystkie parkingi są pełne, a dookoła mnóstwo ludzi piknikujących nad rzeką. Dopiero później kojarzymy fakty, że to przecież koniec Ramadanu i wszyscy mają wolne.

Przy takich tłumach dotarcie do miasta stopem nie jest większym problemem. W górach temperatura była bardzo przyjemna, a zjeżdżając na dół obserwujemy na termometrze jak powoli wzrasta do 36C.

Po powrocie do hostelu poznajemy Wojtka, który dopiero co przyleciał z Brukseli do Biszkeku. Z kolei Ewa jedzie już wieczór na lotnisko, a ja zostaję w mieście i razem z Wojtkiem i nowo poznanym Indonezyjczykiem idziemy do pobliskiej stołówki „Smyak” na pyszne, a zarazem niedrogie manty (z ziemniakami), bliny i kompot.

Noc w hostelu mieszczącym się na 6 piętrze bloku jest tak ciepła, że po zrobieniu prania i nieustannym przewracaniu się z boku na bok postanawiam, że lepiej i chłodniej będzie mi spać w wilgotnym ubraniu.Osz i planowanie wyjazdu do Pamiru

O 5 rano jadę na lotnisko (500s taxi), gdzie spotykam Ewę. Odlot mamy z terminala Manas 2, który jest położony jakieś 200 metrów przed głównym terminalem.

Odprawiamy się, nadajemy bagaż i po niedługim czasie wchodzimy na pokład. Pomimo, że linia Air Kyrgyz jest na czarnej liście unijnych przewoźników to na pierwszy rzut oka nie różni się niczym od innych przewoźników. Poza oczywiście niezbyt wysokim standardem. Lecimy zwyczajnym 737. Mam szczęście siedzieć przy wyjściu awaryjnym i przede mną nie ma fotela. Widoki za oknem takie jak przez ostatnie parę dni czyli wszystko przymglone. Krótka noc dała mi się we znaki więc zasypiam w mgnieniu oka. Lot trwa jednak tylko 50 minut więc nie jest mi dane spać długo.

Pod lotniskiem unikamy nachalnych taksówkarzy i zaraz za parkingiem wsiadamy w autobus, który dowozi nas do centrum. Tam musimy trochę się natrudzić aby znaleźć Osh Guesthouse, który jest zlokalizowany na jednym z osiedli, a wejście do niego jest niezauważalne z głównej ulicy.

W hostelu spotykamy się z dziewczynami, które dotarły do Osz lądem i już zajęły się szukaniem transportu do Pamiru. Niestety kolokwialnie rzecz ujmując szału nie ma bo w hostelu zaproponowano im przy 6 lub 8 dniowy wyjazd do Pamiru, aż po Khorog za ponad 1200$ dla 6 osób.

Cały czas szukaliśmy lepszej opcji i jednocześnie negocjowaliśmy cenę. Zresztą bardziej interesował nas sam dojazd do Murghab aniżeli od razu cała wycieczka.

Poza nami zainteresowana wyjazdem była para Irlandczyków, a i czekaliśmy na Wojtka, który rano wyjechał z Biszkeku i miał dotrzeć późnym wieczorem.

W międzyczasie udaliśmy się na miasto, zrobić zakupy na lokalnym bazarze i zjeść przy okazji pyszne manty z ziemniakami. Wszystko zapijane oczywiście chłodnym kompotem. Naszej uwadze nie uszły też duże kubki z lodami za 25-30s, które próbowaliśmy już wcześniej kilkukrotnie.

Napełniwszy żołądki poszliśmy zobaczyć wzgórze Sulejmana – jedyne miejsce z listy UNESCO położone całkowicie w Kirgistanie. Według Koranu Sulejman był prorokiem, a malutka świątynia na szczycie wzgórza rzekomo wskazuje miejsce jego pochówku.

Image

Image

Miejsce to jest wciąż popularne wśród lokalnych muzułmanów i stanowi najbardziej święte miejsce w całej Centralnej Azji.

Image

Na wzgórzu mieści się jeszcze Narodowe Muzeum Historyczne i Archeologiczne z ponad 33 tysiącami zbiorów. W mojej jednak opinie jest ono bardzo przeciętne.

Image

U jego podnóża natomiast znajduje się mała cukiernia z najróżniejszymi łakociami począwszy od ciastek, ciasteczek, drożdżówek i słodkich bułek po bakławę i jeszcze parę innych pyszności.

Wieczór, po długich debatach stwierdziliśmy, że zdecydujemy się na transport do Pamiru korzystając z usług hostelu. Wtedy jednak okazało się coś dziwnego, a mianowicie że kierowca jest już zajęty i spróbują nam zorganizować kolejnego. Jak słusznie podejrzewaliśmy może wiązać się to ze zmianą ceny. Na naszą niekorzyść oczywiście, ponieważ zależało nam na czasie i chcieliśmy wyruszyć już z rana.

Jako że był to ostatni dzień, który Ewa spędzała z nami, umówiliśmy się, że odprowadzając ją o 6 rano na autobus poszukam nam jakiegoś transportu do Pamiru.

Ponieważ hostel pękał w szwach i było dużo gości, zostaliśmy zakwaterowani w oddzielnym budynku niż dziewczyny. Nie mogliśmy zatem wiedzieć, że o 2 w nocy niespodziewanie kierowca się znalazł.Pamir

Dzień 1: W kierunku Karakul

Wczesnym rankiem odprowadzam Ewę na marszrutkę do Sary Tash, która okazuje się, że jest …o 13. Wczoraj, gdy pytaliśmy o godzinę odjazdu to była 7, a dziś nic przed 13 nie odjeżdża. W związku z tym wracamy i zaczynamy poszukiwania auta z kierowcą do Murghabu dla 6 osób. Od początku napotykamy pewne trudności bo wszyscy zgodnie odsyłają nas poza miasto. Z tym, że jedni kierują nas do „fashion center”, inni znów na „Tajik bazaar”. Raz jedno z tych miejsc jest tuż za miastem, dosłownie parę skrzyżować dalej, a innym razem jest to 5 lub 15km. Zależy kogo akurat o to pytamy. Oczywiście trafiamy też na ludzi, którzy o wyżej wymienionych miejscach nie mają zielonego pojęcia.

W końcu jednak trafiamy na taksówkarza, z którym zaczynamy od rozmowy o podwiezieniu te parę kilometrów za miasto, a kończymy na uzgadnianiu transportu do Pamiru. Cena, którą on proponuje jest 8 razy niższa aniżeli w hostelu, a dodatkowo będziemy mieli dwa samochody na 6 osób. Umawiamy się na 10 pod hostelem i wracamy ogłosić reszcie dobrą nowinę. A tam, okazuje się, że w nocy znalazł się kierowca, początkowo za wyższą kwotę, na którą dziewczyny się nie zgodziły i stanęło na cenie wyjściowej. Zatem trzeba zrezygnować z transportu poprzez hostel. Nie mamy poza tym ochoty korzystać z ich usług nie tylko dlatego, że są droższe ale również dlatego, że obsługa nie jest zbyt przyjazna.

Przed 10 wymeldowujemy się i oczekujemy na przyjazd naszego przyszłego kierowcy-taksówkarza. Jak łatwo się domyślić moment ten nie następuje. Zdzwaniamy się przez telefon i dowiadujemy, że on nie może jechać do Tadżykistanu, nie ma odpowiednich dokumentów i w ogóle, w ogóle.

Mówimy sobie trudno i już z plecakami ruszamy za miasto, aby tam poszukać jakiegoś auta. Wtem odzywa się telefon i kierowca jednak decyduje się z nami pojechać. Przyjeżdża z kolegą dwoma autami ale cena jest już znacznie wyższa niż rano. Po krótkich, acz intensywnych negocjacjach zgadzamy się na 230$ za przejazd do Murghabu z noclegiem po drodze nad jeziorem Karakul, a dodatkowo zabierzemy Ewę do Sary Tash – to i tak jest po drodze.

Image

Image

Początkowo wszystkie idzie dobrze, lecz aby nie było za różowo sytuacja ulega zmianie wraz z upływem kilometrów. Kierowca, z którym mamy nieprzyjemność podróżować robi się nachalny, oznajmia nam, że to jego auto i może robić co chce, a na jednym z postojów informuje nas, że cena wynegocjowana przez nas jest tylko za jeden samochód. Wszystko jest tak absurdalne, że aż śmieszne. Na domiar złego zatrzymujemy się co kilka-kilkanaście kilometrów i podwozimy dodatkowe osoby lub podrzucamy komuś jakieś przesyłki.

Na szczęście nie wszyscy jeszcze zapłaciliśmy. Daliśmy tylko zaliczkę na paliwo.

Po około dwóch godzinach takiej jazdy z nieustającymi postojami zatrzymujemy się na poboczu i w pewnym sensie zostajemy …sprzedani innemu kierowcy.

Jak to wszystko wyglądało? Ano mianowicie tak, że rzeczywiście te auta, którymi jechaliśmy nie dałyby radę wjechać do Tadżykistanu. Nie wiem czy z przyczyn formalnych ale z technicznych na pewno. Zatem nasi kierowcy zatrzymują jeepa na tadżyckich tablicach i wymieniają się pasażerami – czyli m.in. nami. Nie byłoby w tym nic złego ani dziwnego, gdyby nie to, że chcą więcej pieniędzy niż połowę pieniędzy, a przejechaliśmy dopiero 1/4 całej trasy. Na domiar złego domagają się zapłaty od Ewy, pomimo że umówiliśmy się na to, że jedzie z nami na zasadzie autostopu, a my płacimy za całość. Próbują nas trochę szarpać, straszą zabraniem plecaka ale tak naprawdę cała ta sytuacja jest bardziej dziwna i komiczna niż śmieszna. Pytamy tadżyckiego kierowcy czy ma świadomość, że dostanie nierówną część pieniędzy za przejazd ale nie ma nic przeciwko więc ruszamy już w kierunku granicy.

Pogoda robi się coraz bardziej ponura, niebo jest zasnute chmurami, a na widoki Piku Lenina nie mamy co liczyć. Po chwili z nieba zaczynają spadać pierwsze krople.

Pomimo, że granica kirgisko-tadżycka przebiega na przełęczy o wysokości ponad 4200m to posterunki graniczne znajdują się po dwóch jej stronach, oddzielone od siebie 20km pasem „ziemi niczyjej”.

Image

Nie dziwię się zresztą dlaczego nikt nie chciałby siedzieć na takiej wysokości przez cały rok. Wyjeżdżając rano z Osz było ciepło, a teraz jest przeraźliwie zimno, wieje i pada.

Samo przekraczanie granicy przebiega bezproblemowo, czasem nawet nie musimy wysiadać z ciepłego samochodu bo kierowca załatwia za nas wszelkie formalności.

Po drugiej już stronie natrafiamy na rzekę przelewającą się przez drogę lub przez coś co wygląda jak droga. Mimo, że potok nie jest duży to prąd jest wartki i na jego brzegu utknął motocyklista, a raczej jego maszyna, której nie może wyciągnąć. Wysiadamy na pomoc i wspólnymi siłami w kilka osób wyciągamy motor na brzeg.

Image

Droga prowadzi wzdłuż granicy chińskiej wyraźnie zaznaczonej przez poprowadzony tędy płot. Tak naprawdę granica jest parę kilometrów dalej na wschód ale widać na tym kawałku płaskiego terenu było łatwiej taki płot postawić i utrzymać.

Image
Mamy szczęście bo tuż przed zachodem chmury się rozwiewają, wychodzi słońce i pięknie oświetla ciepłymi promieniami otaczające nas góry. Tak naprawdę to niektóre z tych wzgórz mają pewnie 4500-5000m wysokości ale w stosunku do wysokości, na której już się znajdujemy (ok 4000m n.p.m.) to nie są przesadnie majestatyczne piki. W wieczornym świetle suche, wręcz pustynne i nieprzyjazne krajobrazy nabierają uroku.

Image

Image

Image

Godzinę przed zmrokiem dojeżdżamy do wioski Karakul położonej nad jeziorem o tej samej nazwie. Od 2014 roku, kiedy to pierwszy raz rozegrano tutaj regaty, jezioro stało się najwyżej położonym (3960m) żeglownym jeziorem na świecie, pokonując tym samym Tititacę.

Zajeżdzamy pod chyba jedyny w tym miejscu homestay, ponieważ Irlandczycy (Carl i Laura) i kierowca muszą gdzieś spać. My pierwotnie planowaliśmy przenocować nad jeziorem ale korzystamy z zaproszenie gospodarzy aby zostać w jurcie. Przyznam, że jest bardzo wygodnie, w miarę ciepło podczas gdy na zewnątrz wiatr dmucha ile sił. Wychodząc w nocy z czołówką do toalety widzę przed sobą tylko pył unoszący się w powietrzu. Taki właśnie jest Pamir.

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (44)

serniczek 17 września 2015 23:03 Odpowiedz
Dziękuje za relacje. W październiku wybieram się do Kazachstanu, więc chętnie poczytam :) Azja Środkowa chyba zawsze pozostanie dla jednym z najciekawszych miejsc na Ziemi. O żadnym innym regionie tyle się nie naczytałem :)
serniczek 17 września 2015 23:03 Odpowiedz
Dziękuje za relacje. W październiku wybieram się do Kazachstanu, więc chętnie poczytam :) Azja Środkowa chyba zawsze pozostanie dla jednym z najciekawszych miejsc na Ziemi. O żadnym innym regionie tyle się nie naczytałem :)
kefirm 18 września 2015 10:31 Odpowiedz
Proszę. :)Co do książek to obecnie czytam i polecam "The Great Game" Petera Hopkirka. O politycznej grze, wojnach i walce o wpływów w Centralne Azjj rozgrywanej między Wielką Brytanią, a Rosją
arekkk 19 września 2015 00:32 Odpowiedz
Fajna relacje. Ci dwaj Czesi przyjechali z Kirgistanu? Jeżeli tak to mijaliśmy się w Kegen. :)Generalnie i w Kazachstanie i Kirgistanie można stopować bezpłatnie. Kwestia domówienia z kierowcami. Kazachowie zatrzymują się o wiele chętniej od Kirgizów. Ogólnie są bardziej przyjaźni.
klapio 19 września 2015 01:21 Odpowiedz
Bardzo ładne zdjęcia, dla mnie ciut za bardzo nasycone ale to kwestia indywidualna :-P W jakim języku głównie się porozumiewaliście, angielski czy jednak rosyjski?
kefirm 19 września 2015 07:24 Odpowiedz
Tylko i wyłącznie po rosyjsku. Po angielsku raz czy dwa w jakimś hostelu ale i to nie jest regułą.Z tym, że nasza znajomość języka jest bardzo podstawowa ale z pomocą polskiego można 90% zrozumieć.
agapor 24 września 2015 16:10 Odpowiedz
Relacja świetna, tak w treści, jak w formie - świetnie się ją czyta ze względów wizualnych (przestrzennie, przejrzyście).
kefirm 24 września 2015 20:04 Odpowiedz
Dzięki :) Miło, że się podoba.
arturro 4 października 2015 14:12 Odpowiedz
Świetnie się czyta, czekam na ciąg dalszy. Pozdrawiam!
arturro 4 października 2015 14:12 Odpowiedz
Świetnie się czyta, czekam na ciąg dalszy. Pozdrawiam!
masaperlowa-pl 4 października 2015 15:12 Odpowiedz
Świetna relacja!
kama87 4 października 2015 15:44 Odpowiedz
Ja z kolegą wspomnianych dwóch Czechów, spotkaliśmy w Czołpon Ata.
kefirm 5 października 2015 13:49 Odpowiedz
kama87Ja z kolegą wspomnianych dwóch Czechów, spotkaliśmy w Czołpon Ata.
Skąd wiesz, że to byli ci sami? Btw, kiedy byliście?
sudoku 5 października 2015 15:57 Odpowiedz
Czytam z zaciekawieniem, bo bilety na przyszły rok już kupione.Quote:Namioty rozkładamy na czymś co nazywa się topchan. Jest to coś jakby podest, platforma na nóżkach wyłożona dywanem, na której najczęściej stoi niski stolik. Dookoła leżą poduszki, na których można usiąść lub się o nie oprzeć. Jest to bardzo, bardzo wygodne i popularne w całej Azji Środkowej miejsce spożywania posiłków lub po prostu towarzyskich spotkań przy herbacie lub jakimś mocniejszym trunku.I teraz wiemy, skąd w naszym jezyku wziął się tapczan.
kama87 5 października 2015 19:26 Odpowiedz
Tych Czechów piwnych spotkaliśmy 10 i 11 lipca nad Issyk-Kul. Jeden miał okulary, drugi chyba nieco dłuższe pióra, z promki Pegasusa lecieli.
adamek 6 października 2015 11:51 Odpowiedz
Karakol wypas - byłem w tym roku na Alakol. Kazachstan w przyszłym :) cud miód!
kefirm 6 października 2015 11:52 Odpowiedz
adamekKarakol wypas - byłem w tym roku na Alakol. Kazachstan w przyszłym :) cud miód!
Wiem, czytałem Twoje relacje ;)
kefirm 6 października 2015 11:52 Odpowiedz
adamekKarakol wypas - byłem w tym roku na Alakol. Kazachstan w przyszłym :) cud miód!
Wiem, czytałem Twoje relacje ;)
don-bartoss 6 października 2015 12:11 Odpowiedz
Ciekawy jestem czy to ci sami Czesi, którzy mnie podwieźli do Kolsai 1
kefirm 6 października 2015 12:16 Odpowiedz
don-bartossCiekawy jestem czy to ci sami Czesi, którzy mnie podwieźli do Kolsai 1
Chyba nie. My ich spotkaliśmy bodajże 7 lipca i prosto z Saty wyjeżdzali w stronę Kirgistanu. Swoją drogą to Czechów było sporo, szczególnie w Karakolu.
kefirm 6 października 2015 12:16 Odpowiedz
don-bartossCiekawy jestem czy to ci sami Czesi, którzy mnie podwieźli do Kolsai 1
Chyba nie. My ich spotkaliśmy bodajże 7 lipca i prosto z Saty wyjeżdzali w stronę Kirgistanu. Swoją drogą to Czechów było sporo, szczególnie w Karakolu.
olajaw 21 października 2015 20:16 Odpowiedz
Prze-przepiękne zdjęcia! Nie mogę się napatrzeć :)
kefirm 21 października 2015 20:22 Odpowiedz
Dziękuję. Zatem patrz do woli. :)
kefirm 30 października 2015 10:31 Odpowiedz
Dzień 7: IszkaszimPo śniadaniu, jakim jest jajecznica w lokalnej stołówce, idziemy skorzystać z uroków jakie oferują ciepłe źródła. Moczymy nasze nagie zwłoki w otoczeniu paru innych towarzyszy kąpieli i relaksujemy się paręnaście minut po czym wypełzamy z tej przyjemnie gorącej wody i pakujemy się do auta by ruszyć w dalszą drogę.Od początku chcieliśmy dotrzeć na słynny niedzielny targ w Iszkaszim, którego ciekawą cechą jest to, że ma on miejsce w strefie bezcłowej pomiędzy Tadżykistanem, a Afganistanem. Wchodząc na targ zostawia się paszporty tadżyckim celnikom i udaje na zakupy. Niestety my nie mamy możliwości doświadczyć uroków tej lokalnej atrakcji ponieważ już w poprzednią niedzielę targ się nie odbył i nie wiadomo kiedy zostanie wznowiony. Powody tego są różne. Jedni tłumaczą to wizytą prezydenta w okolicy, inni niebezpiecznymi ruchami po stronie afgańskiej. Nie wiadomo w co wierzyć, a w co nie ale nie wydaje mi się aby w Wachanie było niebezpiecznie. Nawet po stronie afgańskiej. Jest to tak odizolowane od świata (i reszty kraju) miejsce, że samo dotarcie nastręcza niemałych trudności.Droga wiedzie brzegiem rzeki i wystarczy chwila nieuwagi by się znaleźć w jej toni. To, że przy brzegu wydaje się płytka i o słabym nurcie może być złudne, o czym zapewne przekonali się pasażerowie auta, które leży w rzece od wczorajszego wypadku. Auto jest, ciał ów pasażerów jak dotąd nie odnaleziono.Na nocleg zatrzymujemy się przy kolejnych ciepłych źródłach, w czymś co wygląda jak ośrodek, w którym obecnie zatrzymały się dzieciaki z kolonii. My standardowo rozkładamy namioty na trawniku restauracji, a Irlandczycy wynajmują pokój. Wieczór spędzamy na rozmowach siedząc na topchanie.
arekkk 27 lutego 2016 01:08 Odpowiedz
Bomba!!! Jaka podróż, taka relacja! :)
kefirm 27 lutego 2016 01:14 Odpowiedz
Dziękuję! Jak wrócę to wrzucę resztę bo już mam napisane. :)
arekkk 12 marca 2016 13:32 Odpowiedz
Świetne relacje! Bardzo mi pomogłeś przy wypadzie w te rejony świata.
kefirm 12 marca 2016 15:54 Odpowiedz
Super! Polecam się na przyszłość:)
mareck1 15 marca 2016 22:03 Odpowiedz
Super relacja! Korzystając z okazji - czy ktoś ma może jakiekolwiek namiary na kogoś, kto może wypożyczać Łady NIVY tudzież motocykle (mogą być Mińsk) gdziekolwiek w Kirgistanie? Google po angielsku podają tylko kilka wypożyczalni z dość zaporowymi jak na mój budżet cenami a mój rosyjski dogadywalny ale niepisywalny ;)
grzes830324 16 marca 2016 12:29 Odpowiedz
Super relacja. No a co z bagażem? Złapałeś go potem w Mińsku czy przechwyciłeś na lotnisku?
kefirm 16 marca 2016 12:31 Odpowiedz
Dzięki. Około południa poszedłem po nowe bilety i załatwili mi to przez telefon, że bagaż został 'ręcznie' przeniesiony do samolotu do Warszawy bo do Mińska mi nie pozwolono lecieć.
ayyakw 11 kwietnia 2016 17:20 Odpowiedz
Super historia z tą deportacją, ale nie wierzę, że to tak bezproblemowe pozostanie przy ewentualnej kolejnej wizycie w Rosji.Ale mam takie pytanie: czy podróżowanie po krajach typu Kirgistan czy Kazachstan bez znajomości rosyjskiego da się w ogóle przeżyć? Marzę szczególnie o Kirgistanie, ale obawa przed komunikacją na miejscu skutecznie mnie odstrasza przed tym kierunkiem:/
kefirm 11 kwietnia 2016 17:35 Odpowiedz
Myślę, że będzie bezproblemowo ale to się okaże, gdy się tam wybiorę. Przy przesiadce w Moskwie 3 miesiące później nie miałem problemów.Wydaje mi się, że tak. Nie mogę powiedzieć abym znał rosyjski ale jakiś kurs sobie przesłuchałem przed wyjazdem by załapać parę słówek + znajomość polskiego i było ok. Przecież tak naprawdę liczebniki znasz bo są podobne, do tego ileś podobnych słów i dogadasz się. Po Uzbekistanie podróżowałem ze znajomymi z Europy Zachodniej i oni dopiero mieli problem bez znajomości jakiegokolwiek słowa.Także bez obaw i powodzenia!
klapio 11 kwietnia 2016 19:00 Odpowiedz
Bardzo inspirująca relacja, właśnie skończyłem czytać:-) Jedyne czego mi brakuje to podsumowania kosztów i mapki z miejsc które odwiedziłeś. Z ciekawości ugrałeś coś jeszcze z Aeroflotem po tej deportacji mając na uwadze fakt że nie poinformowali Cie o fakcie że potrzebujesz wizy?
kefirm 11 kwietnia 2016 19:04 Odpowiedz
Dzięki :-)Podsumowanie kosztów mam dokładne w excelu. Jeśli chcesz mogę podrzucić Ci na priv. A mapkę mam na blogu. Pewnie da się osadzić kod więc może przy okazji wrzucę też. Dobrze, że mówisz. :)
sudoku 11 kwietnia 2016 21:53 Odpowiedz
Latem wybieram się do Kazachstanu i Kirgistanu, więc również będę wdzięczny za podsumowanie kosztów - na pewno przyda mi się w planowaniu wyjazdu.
kefirm 12 kwietnia 2016 08:09 Odpowiedz
Podesłałem Ci na priv.
vetka87 7 lipca 2016 14:24 Odpowiedz
W maju byliśmy z lubym 2,5 tygodnia w Kazachstanie. Nie wiedzieliśmy jak to dokładnie jest z tym meldunkiem, wyczytaliśmy i dopytaliśmy Pani w ambasadzie, że przy kontroli paszportowej kazachski strażnik graniczny powinien nam na karteczce meldunkowej wbić 2 pieczątki i to załatwia sprawę meldunku na cały wyjazd. Będąc przy okienku przy wertowaniu paszportu luby poprosił strażnika o owe pieczątki. Strażnik z ponurą miną stwierdził, że skoro nam są takie potrzebne to on nam je oczywiście wbije, ale...za 200$/osobę. Miny nam zrzedły, na nic nasze prośby i błagania, że my tyle nie mamy, chłopak zaczął się uginać, więc strażnik ucieszony stwierdził, że właściwie to może być i 100$ za dwie. Ja oddalona na początku niewiele słyszałam z tej rozmowy (pojedynczo przy okienku), ale gdy do mnie dotarło co się dzieje, powiedziałam, że albo nas puszcza, albo niech spier.... i już miałam iść do innego okienka. Strażnik przestraszył się trochę tego, a trochę naszego tekstu, że w ambasadzie powiedzieli, że dostaniemy je za darmo. Okrutnie wściekły jeszcze ważyła ręką te pieczątki przed podbiciem, ale ostatecznie obdarzył nas tą łaską. Poznaliśmy w górach pracownika Ministerstwa Turystyki i opowiedzieliśmy mu tą "anegdotkę". Zszkokowany, powiedział, żeby spisać sobie numer telefonu czynny całą dobę do tegoż ministerstwa i zgłaszać (po angielsku) takie sytuacje, bo oni z nimi walczą. To tak ku przestrodze, żeby nie tracić zimnej krwi i nie dać się okraść, bo niestety nie wszyscy są przyjaźni. Poza tym Kazachstan bardzo przyjemny, aczkolwiek dość głodno i biednie.
como 29 sierpnia 2016 22:33 Odpowiedz
vetka87 napisał:Zszokowany, powiedział, żeby spisać sobie numer telefonu czynny całą dobę do tegoż ministerstwa i zgłaszać (po angielsku) takie sytuacje, bo oni z nimi walczą.vetka87, a na jakim przejściu to było? czy zapisałaś sobie gdzieś ten numer? (strona kts.gov.kz nie działa, jakoś nie mogę znaleźć kontaktu)
vetka87 15 września 2016 12:04 Odpowiedz
como napisał:vetka87 napisał:Zszokowany, powiedział, żeby spisać sobie numer telefonu czynny całą dobę do tegoż ministerstwa i zgłaszać (po angielsku) takie sytuacje, bo oni z nimi walczą.vetka87, a na jakim przejściu to było? czy zapisałaś sobie gdzieś ten numer? (strona kts.gov.kz nie działa, jakoś nie mogę znaleźć kontaktu)Na międzynarodowym lotnisku Ałmaty. Niestety telefonu nie otrzymaliśmy od Pana. Jest działająca strona: http://www.kazembassy.pl/pl
hdi 15 września 2016 22:44 Odpowiedz
200$ to się nieźle cenią. Nam się zdarzyła podobna sytuacja. Dopiero awantura na całe przejście graniczne załatwiła sprawę, ale najważniejsze żeby nie uginać się i trzymać swego.
yogibabu 19 września 2016 15:44 Odpowiedz
Witajcie, wybieram się do Kazachstanu pod koniec października. Czy w Sati znajdę jakąś kwaterę tak aby zobaczyć wszystkie jeziora bo nie wiem czy na namiot nie będzie już trochę za zimno...Z góry dziękuje za pomoc.
kadet 19 września 2016 16:08 Odpowiedz
Nie wiem czy ktoś w Sati oferuje kwatery, ale nawet jeżeli nie to i tak nocleg znajdziesz. Wystarczy zapytać ludzi a chętny na zarobek (albo i za darmo) się znajdzie :) My nocowaliśmy w Parku Narodowym w schronisku przy pierwszym jeziorze Kolsai. Nie pamiętam dokładnie kosztu, ale za nocleg w 4os. pokoju płaciliśmy po ok. 50zł.
como 5 października 2016 19:36 Odpowiedz
yogibabu napisał:Witajcie, wybieram się do Kazachstanu pod koniec października. Czy w Sati znajdę jakąś kwaterę tak aby zobaczyć wszystkie jeziora bo nie wiem czy na namiot nie będzie już trochę za zimno...Z góry dziękuje za pomoc.W Saty idziesz główną ulica i miejscowi sami Cię zaczepiają. Sprawdź warunki, bo są przeróżne. 5000 tenge za dwie osoby z pełnym wyżywieniem to max.